Morze trzcin, chmary motyli i piękne widoki – uczestnicy Photo Day 9.0 na Świerczewie doceniali uroki południowej części Poznania.
Mimo żaru lejącego się z nieba i perspektywy spędzenia przynajmniej części dnia na słońcu frekwencja dopisała. Fotograficzni myśliwi uzbrojeni w butelki z wodą, kapelusze i czapki, a nawet… wachlarze wyruszyli na odkrywanie tajemnic Świerczewa pod wodzą Tomasza Wierzbickiego z tamtejszej rady osiedla. Bo nad świerczewskie stawy zwane także Szachtami lub Gliniankami, wcale nie jest łatwo trafić. Nie prowadzą tam żadne drogowskazy, nie ma planów tego terenu czy opisów najciekawszych miejsc, dobrze więc jest mieć doświadczonego przewodnika, który to wszystko pokaże.
Photo Day rozpoczął się z jednego z najbardziej efektownych miejsc Szacht, tam, gdzie ulica Kocha przechodzi tu w ledwo widoczną ścieżkę prowadzącą na wysoką skarpę, z której rozciąga się oszałamiający wręcz widok na większość stawów, tworzących tu niezwykle piękny labirynt wody, kęp sitowia i półwyspów, pomiędzy którymi kwitną lilie wodne…
Miejsce wyrwało zgodne okrzyki zachwytu i wszystkich uczestników wyprawy. Nie bez znaczenia pewnie był fakt, że na skarpie wiał też wyjątkowo chłodny i rześki wiatr od wody…
Po zachwycie nad widokami z wysokości wyprawa ruszyła dalej wygodną, szeroką drogą wzdłuż Strumienia Junikowskiego ukrytą w cieniu coraz gęściej rosnących drzew. Z obu stron drogi migały coraz bardziej malownicze stawy, które wymuszały zatrzymanie się na krótki fotograficzny postój. Na szczęście wbrew obawom nie było komarów…
Po przejściu mostu na Strumieniu Junikowskim na drogę w kierunku ruin cegielni droga stała się wąziutką ścieżynką, którą można było iść tylko pojedynczo. W dodatku z obu jej stron rosły wysokie trzciny, często wyższe od przechodnia, które ograniczało widok na boki. Gdzieniegdzie tylko, gdzie trzciny się rozstępowały i był kawałek suchego gruntu z dostępem do wody, widać było dzikich plażowiczów, najczęściej opalających się tuż przy swoich samochodach…
– Staramy się od kilku miesięcy, żeby tu zostały ustawione słupki zagradzające dojazd – mówi Tomasz Wierzbicki. – Ale jak dotąd bezskutecznie. Teren tak cenny przyrodniczo jest coraz bardziej rozjeżdżany przez samochody dzikich plażowiczów.
I nie tylko rozjeżdżany. W wielu miejscach można natrafić na wypalone ślady po ogniskach – przy obecnej suszy wystarczy jedna iskra, by ogień przeniósł się na las, a później pobliskie domy. Nie tylko susza jest tu niebezpieczna – deszcz też. – To przecież glinianki – tłumaczy Tomasz Wierzbicki. – Wystarczy trochę wilgoci i robi się ślisko, kilka lat temu kierowca malucha stracił panowanie nad autem i wjechał do jednego ze stawów.
Łatwo się przekonać, że pan Tomasz nie przesadza: w niektórych miejscach ścieżki biegną skrajem wysokiego i niczym niezabezpieczonego urwiska, z którego łatwo się stoczyć. W innym miejscu ścieżynka jest tylko wąskim pasem suchego gruntu między dwoma bagnami porośniętymi wysokimi trzcinami. A idąc do cegielni można też zaobserwować spore sterty śmieci powyrzucane na poboczu wydeptanych ścieżek. Na jednej z nich stał nawet samochód wyładowany czymś, co wyglądało jak resztki po remoncie.
– Bo teren nie ma żadnego opiekuna – tłumaczy Tomasz Wierzbicki. – Teoretycznie zarządza nim Polski Związek Wędkarski. Tylko że on nic tu nie robi, a na jakiekolwiek zmiany się nie zgadza. Był swego czasu taki plan, by zarybić stawy i pozwolić tu na połów, na tej zasadzie jak na stawach na Dębinie. Organizacja, która by się tym zajęła, zadbałaby też o porządek, ławeczki czy kosze na śmieci. Ale związek nie wyraził zgody i nadal jest tak jak jest.
Równie smętnie wygląda stara cegielnia. Mimo że na ścianach walącego się budynku wisi tablica z napisem „Wstęp wzbroniony” podpisana przez ZKZL, to z wejściem na teren nie ma żadnego problemu. Główna brama jest wprawdzie zamknięta na kłódkę, ale obiekt nie jest ogrodzony i prowadzi tam kilka wygodnych ścieżek…
Po dokładnym obfotografowaniu starej cegielni wracamy nad stawy, by po minięciu kolejnej dzikiej plaży zobaczyć urokliwy domek ogrodnika ukryty w głębi lasu między dwoma stawami. I tam dopiero uczestników Photo Daya dopadły komary, wyjątkowo krwiożercze w tym roku. Dlatego fotografowanie urokliwych detali architektonicznych budyneczku trwało wyjątkowo krótko i wszyscy spiesznie wyszli na otwarty teren, gdzie wprawdzie było znacznie cieplej, ale za to nie było komarów…
Po wyjściu z lasu w samym środku dawnego parku Norberta Kindlera, z którego jednak już prawie nic nie zostało, okazało się, że wędrówka po chaszczach trwała prawie trzy godziny! Zmęczeni, zgrzani, ale zadowoleni uczestnicy nawet nie zauważyli upływu czasu…
http://www.mmpoznan.pl/12333/2010/7/17/photo-day–zagubieni-w-trzcinach