-W imieniu miasta Poznania proszę państwa o dobrowolne opuszczenie lokalu, który nielegalnie zajęliście – takimi słowami Marek Pochylski z poznańskiego Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych witał wczoraj przed południem mieszkańców baraku przy ulicy Opolskiej. Tylko jedna rodzina zgodziła się natychmiast opuścić dom. Pozostali przyjęli do wiadomości, że są nielegalnymi mieszkańcami.
Barak przy ulicy Opolskiej ma zostać rozebrany. W miejscu, gdzie stoi, miasto chce zbudować blok komunalny. Prawie wszyscy mieszkańcy baraku zostali już przeniesieni do innych mieszkań. Budynku nie można jednak było rozebrać, ponieważ wciąż legalnie (czyli z prawem do niego) zajmowany był jeden lokal. W międzyczasie do opuszczonych pomieszczeń wprowadzili się nowi lokatorzy. Nielegalnie.
– Zajęliście barak, więc my nie możemy go rozebrać. To wstrzymuje inwestycję – przekonywał Marek Pochylski.
Nielegalni lokatorzy nie protestowali. Pierwsza z odwiedzonych rodzin zgodziła się natychmiast oddać zajmowany lokal i później odebrać swoje rzeczy. Pewnie dlatego, że dopiero zamierzali w nim zamieszkać: z sufitów i ścian wystawały kable, w pomieszczeniach było pełno gruzu, śmieci.
– Macie małe dziecko, a tu jest strasznie zimno, około -2 stopni. To nie są warunki do życia – przekonywał Pochylski. – Jeśli opuścicie barak dobrowolnie, obiecuję, że pomogę wam znaleźć rozwiązanie tej sytuacji.
Nieco inaczej zareagowali pozostali mieszkańcy, którzy włożyli wiele wysiłku w dostosowaniu lokali do zamieszkania.
– Remont kosztował nas około 10 tysięcy złotych – opowiadała Katarzyna Czyżowska. – Wprowadziliśmy się tu pół roku temu, ściany były gołe i dziurawe, sufity i podłogi – pozrywane. Gdzie mamy się podziać- Gdybyśmy dostali chociaż jakąś ruderę, nawet do remontu, to byśmy się przenieśli. Żebyśmy tylko mieli dach nad głową.
Pani Katarzyna i Wojciech Ratajczak mieszkają w baraku z dwójką dzieci. Wcześniej wynajmowali mieszkania.
– Mamy co miesiąc około tysiąca złotych. A samo wynajęcie kawalerki kosztuje ponad tysiąc złotych – opowiada Wojciech Ratajczak. – Ja jestem teraz na urlopie wychowawczym.
Przystali jednak na propozycję urzędników. Sami zgłoszą się do ZKZL-u, by porozmawiać o swojej sytuacji i wpisać się na listę oczekujących na mieszkania.
– Teraz proszę, ale w każdej chwili mogę tu przecież przyjechać z policją. Odciąć wodę czy prąd. Przecież to jest budynek miasta, a państwo się tu włamaliście – przekonywał Pochylski.
Mieszkańcy baraków, którzy zajmują je legalnie, zastanawiali się, kiedy miasto ureguluje sprawę „dzikich” lokatorów.
– Słyszeliśmy nawet, że ich zamieszkiwanie tu zostanie zalegalizowane, a płacić będą połowę czynszu – mówiła Eugenia Klara. Jej znajoma Barbara Cypriańska z baraku przeprowadziła się niedaleko, do nowego bloku. Opowiedziała, co ją najbardziej zbulwersowało.
– Zanim się wyprowadziłam, kazano mi wyremontować mieszkanie. Straciłam na to tysiąc złotych, bo trzeba było je całe odmalować – mówiła Barbara Cypriańska. – Przez dwa dni od ukończenia remontu do odbioru przez zarządcę pilnowaliśmy go. Ale zaraz potem ktoś się włamał. Zresztą i tak zdemontowano kaloryfery, wyjęto okna, a otwory zamurowano. Pytam więc, po co kazano zrobić nam remont?
Mieszkańcy budynków przy Opolskiej twierdzą, że nie są to żadne baraki, bo zbudowano je porządnie, z cegły. Są ciepłe. Postoją pewnie jeszcze długo. Problemy widzą dwa: po pierwsze przez lata miasto je zaniedbało, a po drugie – przeprowadzało do nich osoby mające problemy z alkoholem. Stąd wzięła się w mieście zła opinia o ich mieszkańcach.
– Większość jednak to porządni ludzie. Szanują to, co mają – mówią. Nie dziwią się, że puste lokale skusiły kogoś do zamieszkania.
Wczorajsza akcja była pierwszą tego typu. Urzędnicy zapewniają jednak, że nie ostatnią. Mieszkańcy zostali pouczeni o konsekwencjach dalszego mieszkania w baraku oraz o możliwości poproszenia o pomoc Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.